Rano wyjątkowo kupowałem bilet w kasie na dworcu. Zazwyczaj wolę mieć kupiony przez Internet, ale nie było dużej kolejki i wszystko poszło gładko. Przede mną dwie osoby… jedna osoba… podchodzę. Za mną już nikt się nie ustawił.
– Dzień dobry – Uśmiecham się do kasjerki. – Poproszę bilet do Poznania Głównego, bez żadnych ulg, 2 klasa TLK o 6:37 – mówię.
– Dzień-dobry – odpowiada mi kasjerka przez mikrofonik i szklaną szybkę, głosem robota z Przygód Pana Kleksa. W zasadzie to przecież nie jej głos, tylko sztuczność głośniczka do mnie dobiega.
– Czy-pełny-czy-jakieś-ulgi?
– Bez ulg, normalny bilet – mówię, uśmiechając się życzliwie. No bo przecież przed sekundą powiedziałem to samo, to dziwne, że o to pyta. Może jest rano, może się jeszcze nie obudziła… – wskaźnik irytacji na panią mam na razie na zielonym, więc…
– Na-drugą-klasę?
– Tak, na drugą klasę… – odpowiadam zrezygnowany. Chyba ma jakiś skrypt i musi zadać te pytania. Podsuwam do okienka kartę płatniczą.
– Kartą-czy-gotówką? – recytuje głośniczek. Rozglądam się. Wydaje mi się więcej niż oczywiste, że skoro podsuwam kartę, to znaczy że kartą. Szukam, czy czasem gdzieś nie ma przycisków do wprowadzania wybranej odpowiedzi. Nie znajduję…
– Kartą… – mówię zrezygnowany… i jeszcze fakturę poproszę.
– Bilet-jest-fakturą-jest-rozporządzenie-ministra-finansów-minister-finansów-tak-zdecydował-że-bilet-jest-fakturą-tam-po-lewej-są-ulotki-na-ten-temat. O, proszę. Dostaję linka do ulotki, więc biorę ulotkę. Ale chyba system nie zarejestrował, że wziąłem ulotkę, bo Pani ze środka kasy kontynuuje – albo może to nagranie tyle trwa i musi zostać odtworzone do końca? – Rozporządzenie-z-grudnia-2013-roku-o-tym-mowi-ze-bilet-na-odleglosc-powyzej-50-kilometrów-jest-fakturą-nie-wystawiamy-dodatkowych-faktur-my faktur-nie-wystawiamy.
– Okej… – nie, nie było check-box’a w którym mogłem potwierdzić „Zrozumiałem, że nie dostanę faktury – nie odtwarzaj tego komunikatu ponownie.” Na szczęście zwykłe OK wystarczyło.
Nadchodzi moment płacenia. Terminal jest wystawiony tak, że nie podaje się karty, tylko samemu ją przykłada, przeciąga, czy to tam kto z kartą robi. Pytam panią, czy już mogę płacić…
– Nie-ja-powiem-kiedy – stukają sylaby w głośniku, stuka palec w ekran komputera, matowy wzrok nie zdradza ani cienia emocji. Po chwili bilet wychodzi z drukarki. I teraz… teraz jest niezłe:
W tym momencie pani podnosi głowę i przez sekundę wcale nie wygląda jak robot. W oczach jej coś zabłysło, ale nie lampki żadne, tylko iskierka prawdziwego zainteresowania, zaciekawienia, a nawet, powiedziałbym… fascynacji. Pani nabiera głęboko powietrza , patrzy prosto na mnie i niemal krzyczy w moją stronę:
– I teraz! – Wyrzuca z siebie głosem pełnym entuzjazmu – Teraz proszę użyć karty, tak, jak Pan to robi w bankomacie!!!
Podskakuje przy tym na swoim krześle i tak wrzeszczy, że mimo głośniczka i tak bym ją świetnie przez tą grubą szybę usłyszał. Dłonie z tej ekscytacji zaciskają się na poręczach krzesła, kostki ma aż białe. Czuję, jakby kibicowała mi tak bardzo, jak cała Polska kibicowała Justynie Kowalczyk w biegu na 10km. Wkładam kartę i wbijam PIN. Na twarzy rozentuzjazmowanej pani maluje się bezgraniczny zachwyt…
Terminal wypluwa potwierdzenie. Pani bierze do ręki bilet i potwierdzenie, aby mi je podać przez to małe okienko, jej oczy znów są matowe, bez wyrazu. Chowa się w fotelu… Podaje mi bilet, nie patrząc w ogóle w moją stronę.
– Dziękuję… miłego dnia… – uśmiecham się do niej po raz ostatni i odchodzę od kasy.
– Dzię-ku-ję-do-widzenia- odpowiada mechanizm głośnika.
Odwracam się i odchodzę, nie ma nikogo innego przy kasie. Kiedy odszedłem kilka kroków tak, że pani nie mogła już mnie widzieć, usłyszałem – ludzkim głosem – rzucone o kilka sekund za późno w miejsce gdzie przed momentem stałem…
– Miłego dnia…
Kiedy będziesz kupować dzisiaj bilet, bułkę, albo gazetę – dorzuć napiwek w postaci szczerego uśmiechu – nie zbiedniejesz…